Szafa
Pociąg towarowy relacji Sokółka - Chełm Wschodni zbliżał się właśnie do stacji Motycz. Lokomotywa ET22 ciągnęła skład węglarek. Taki zwykły planowy towar, na który nikt nie zwraca szczególnej uwagi. Zbliżała się godzina dziewiętnasta, ale ponieważ był to środek lata, nie było jeszcze ciemno. Maszynista Andrzej zauważył, że tarcza ostrzegawcza semafora wjazdowego zapowiada brak wjazdu na stację. Chwycił za mikrofon radiotelefonu.
- Motycz, Motycz, wjazd poproszę!
- Mechaniku, wjazd będzie podany na sygnał zastępczy, bo
izolacja jest uszkodzona – odpowiedział dyżurny.
- A to trzeba wymienić.
- To idź kurwa i wymieniaj, co
jeszcze mogę dla ciebie zrobić? Ja tu taki zapierdol
mam, że zaraz w papierach utonę.
- Mariusz?
- Andrzej? Stary, dawno żeśmy się nie widzieli! – uradował się dyżurny.
- To akurat służbę zaraz kończę, to się zdzwonimy.
- Dobra, ja też już tylko trochę
papierów zrobię i się zmywam. To tam gdzie zwykle pójdziemy.
- Spoko stary – odpowiedział Andrzej i zbijając czuwak rozluźnił się w fotelu. Mijał właśnie przejazd na
stacji Motycz, zostało mu już tylko kilka kilometrów do Lublina, gdzie miał
skończyć służbę.
Skład pochłaniał kolejne kilometry. Słupy trakcyjne migały
za oknem, odmierzając czas do końca dniówki. Andrzej minął przystanek Stasin Polny, jak zwykle pusty i bez życia, jednak już po
chwili, życie objawiło się na Rurach. Grupka młodzieży w białych ubraniach
ustawiła na szynie rząd butelek po piwie. Typowe… Dobrze, że to nie kamienie –
pomyślał maszynista. Co wieczór palą ogniska przy torach, w krzakach, w lesie. Tak to już jest latem. Dyżurny z Rur mógł co najwyżej wezwać SOK, jednak zwykle nikt tego nie
robił. Lokomotywa skasowała butelki ku uciesze łysych głów
w białych czapkach z daszkiem. Skład zbliżał się do tarcz ostrzegawczych stacji
Lublin. Migające pomarańczowe światło oznaczało zjazd na część towarową i
postój, w celu podmiany maszynisty. Po chwili Andrzej podziwiał panoramę miasta
Lublina skąpanego w promieniach nisko położonego na niebie słońca.
Nareszcie w domu – pomyślał Andrzej. Mijał właśnie zakłady
ziemniaczane, zaraz po nich Polmos i nastawnię LbA, która skierowała go ku towarowej części stacji.
Dojechawszy pod semafor wyświetlający sygnał „Stój”, zatrzymał
skład. Kilkaset ton żelastwa posłusznie zamarło w bezruchu. No i po robocie – pomyślał
sobie i zajął się przygotowaniem papierów. Najgorsza część pracy każdego
maszynisty. Jego zmiennika jeszcze w ogóle nie było widać na horyzoncie.
Uchylił drzwi lokomotywy, gdyż upał tego dnia był trudny do wytrzymania. Słońce
paliło ostro, a w kabinie lokomotywy, mimo że była po zacienionej stronie,
panował nieprzyjemny zaduch.
Wypełnił wszystkie papiery, a zmiennik wciąż nie
przychodził. Andrzej pomyślał więc, że przy okazji
może sprawdzić stan styczników liniowych, bo ostatnio zaczęły się dość mocno
grzać, podczas tych upałów. Opuścił pantografy, uziemił obwód WN i otworzył
szafę wysokiego napięcia. Gdy do niej wszedł, poczuł falę gorąca. Tak jakby
otworzył rozżarzony piec. Ledwo znalazł się w środku, a już był cały mokry i
prawie nie mógł oddychać. Niedobrze – pomyślał – przewietrzymy tu trochę…
Schylił się, by sprawdzić stan najniżej położonych styczników. Okazało się, że
potrzebują natychmiastowej pomocy, trzeba było je solidnie przeczyścić. Wyjął zatem z kieszeni pilnik, który wcześniej przezornie
wziął ze sobą, położył się na podłodze, by było wygodniej i zaczął czyszczenie.
Nie zamierzał zostawać tam dłużej, niż kilka minut, bo temperatura była nie do
zniesienia, ale ktoś musiał wyczyścić styczniki. Na pewno nikt inny by tego nie
zrobił.
Nagle drzwi szafy zamknęły się. Andrzej usłyszał, jak
podnoszą się pantografy lokomotywy. Odruchowo odsunął się od styczników, ale
nie wstawał. Pot zaczął płynąć mu po twarzy strumieniami, serce zaczęło walić jak młot pneumatyczny. Nie wiedział, co ma robić.
Gdyby wstał, miałby styczniki liniowe na wysokości twarzy. Jednak gdyby nie wstał,
mógłby również nie przeżyć. Jazda w szafie WN aż do samego Chełma na pewno
skończyłaby się tragicznie. Usłyszał, jak startuje przetwornica lokomotywy.
Teraz już nikt nie usłyszy jego krzyku, gdy będzie leżał na podłodze. Zaczął
się cały trząść ze strachu, ledwo łapał oddech. Pot lał mu się do oczu,
zaburzając widzenie. Postanowił jednak ostrożnie wstać.
Tyłem do styczników, przyciśnięty do ściany jak najmocniej
tylko się da, podniósł się z podłogi. W tej chwili pot tworzył już jednolity
strumień płynący z jego twarzy. Wiedział, że i tak najprawdopodobniej tego nie
przeżyje. Drżącymi rękami sunął po ścianie w kierunku drzwi. Powoli, małymi
kroczkami, cały czas przyciśnięty do ściany, zbliżał się do nich w nadziei, że
zostanie ocalony. Po chwili udało mu się dotrzeć do drzwi. Wydawało mu się, że
trwało to godzinę albo dłużej, całą wieczność, a przecież był w szafie
niespełna minutę. Zamknięty, uwięziony. Ze śmiercią czyhającą kilka centymetrów
od jego ciała. Jeszcze nie będzie ruszał, jeszcze nie będzie… - powtarzał sobie
cały czas w myślach. W tym momencie zaczął walić
pięściami w drzwi z całych swoich sił.
Edek, kolega Andrzeja, maszynista po fachu przeglądał właśnie papiery i przygotowywał się do wyruszenia w drogę. Mocno się zdziwił, gdy usłyszał jakby walenie w ścianę i krzyki, dochodzące nie z zewnątrz, ale z wnętrza lokomotywy.
- Kurwaaaaaaaaa!!!!!!!! Wyłącz to kurwa!!!!!!!! Otwórz!!!!!!! Kurwaaaaaaaa!!!!!!!
Zerwał się na równe nogi i od razu wiedział, skąd dochodziły krzyki. Szybko zajrzał do szafy WN przez malutką szybkę w drzwiach. Był tam jego kolega, Andrzej, walący w drzwi i błagający o pomoc.
Edek również zaczął się cały trząść ze strachu, poczuł, że zabolało go coś w klatce piersiowej. Szybko jednak dotarł do przycisku zbijania pantografów. Przetwornica wyłączyła się, patyki poszły w dół i Edek oddychając ciężko usiadł na chwilę na fotelu maszynisty. Oczy miał szeroko otwarte i patrzył przed siebie, trzymając rękę na piersi.
- No wypuść mnie kurwa!!!!!!!!!! – Krzyczał dalej Andrzej, waląc w drzwi szafy. – Wypuść mnie!!!!!!!!!!!!!
Edek jakby wyrwany z transu wziął klucz i błyskawicznie doskoczył do drzwi szafy. Gdy je otworzył, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Nie wiedział, kto tak naprawdę znajduje się w szafie…
- Kurwa, Andrzej, to ty, czy kto?!
– wybełkotał Edek ledwo trzymając się na nogach.
- Kurwa… Kurwa… Kurwaaaaa….. – powtarzał w kółko Andrzej. Nie mógł wydobyć z siebie
innych słów. Był cały mokry, jakby dopiero co wyszedł
z basenu, twarz miał dziwnie wykrzywioną, a włosy… śnieżnobiałe.
- Ja pierdolę… osiwiałeś? – Edek
nie wierzył dalej w to, co widzi. – Stary, co jest?
Andrzej nie mówił już nic. Usta poruszały mu się, tak, jakby
chciał coś powiedzieć, ale nie wydobył z siebie żadnego słowa. Cały się trząsł.
Edek wziął go pod ramię i posadził na fotelu pomocnika. Sam usiadł na drugim
fotelu, bo też ledwo stał na nogach i ledwo oddychał.
Widok Andrzeja, który miał teraz całkowicie siwe włosy i
wykrzywioną ze strachu i rozpaczy twarz sprawiał, że zaczęły się u niego
zawroty głowy. Dodatkowo upał sprawiał, że czuł się coraz gorzej. Zauważył, że
Andrzej jakby stracił przytomność, choć oczy miał cały czas otwarte. Drżącą
ręką, w ostatkach sił chwycił za radiotelefon.
- Dyspozytor… To ja Łukasik… Mieliśmy
tu wypadek… na stacji… niech ktoś pomoże…
- Co się stało, mówcie szybko!
- Andrzej osiwiał! Kurwa… w szafie…
kurwa osiwiał ze strachu!!!
- Dobra, już idziemy! I dzwonię po pogotowie!
Dyspozytor i dwaj maszyniści zjawili się na miejscu po około minucie.
- Ja pierdolę, co mu się stało?!
Czego on osiwiał?! Andrzej, kurwa, co jest? – powiedział dyspozytor, gdy tylko wszedł do kabiny
lokomotywy.
- On… nie kontaktuje… - odpowiedział Edek, ledwo dysząc.
- Co się stało, kurwa?
- Myślałem… że wyszedł gdzieś na
chwilę, odlać się czy co… że szafę zostawił otwartą… a zajrzałem tak przez
chwilę, to nikogo nie było… to zamknąłem… i włączyłem wszystko… a on był w
środku… - Edek zamilkł i ukrył twarz w dłoniach.
- Ja pierdoooolę!
– skwitował dyspozytor. – >No to kurwa przejebane…
Karetka już jedzie. Na szczęście. Ale, ja pierdolę,
jak można osiwieć tak szybko? Ze strachu? Kurwa…
Pogotowie przyjechało po kilku minutach. Zabrano Andrzeja, który był w ciężkim szoku psychicznym oraz Edka, który miał objawy zawału serca. Pociąg do Chełma poprowadził inny maszynista. Tego dnia, dyżurny ruchu z Motycza jednak nie napił się piwa ze swoim kolegą.
Andrzej porzucił zawód maszynisty. Od chwili, gdy został zamknięty w szafie wysokiego napięcia, uzyskał nie tylko nowy kolor włosów. Wśród maszynistów chodziły opowieści o tym, że gdy tylko Andrzej wchodził na jakikolwiek elektrowóz, od razu wybijał bezpiecznik zanikowo-prądowy i to uniemożliwiało mu kontynuowanie pracy w zawodzie. Nie wiadomo, co dzisiaj się z nim dzieje, a jego ponadnaturalne zdolności dalej owiane są tajemnicą.
Opowiadanie zostało zainspirowane opowieścią pewnego maszynisty na Dniach Techniki Kolejowej w Lublinie.